Przyglądam się temu na co patrzę. Podłoga, pozioma płaszczyzna ułożona z þłytek w strukturalny wzór o naturalnym kolorze drewna z którego zostały zrobione.Stół a właściwie ława pamiętająca 80-te lata, zrobiona na wysoki połysk z możliwością rozłożenia i podniesienia jej by mogła usiąść wygodnie przy niej większa liczba osób. Krzesło już trzeszczące pochlapane łososiową farbą przy którymś z kolejnych remontów. Ściana w kolorze czekolady i okno plastikowe. Za nim drzewa o tej porze roku obdarzające swoim przepychem i ulica asfaltowa z szarymi chodnikami po bokach.Zaraz przy niej sklep spożywczy w którym co rano kupuję świeże pieczywo i ludzie.Drobni pijaczkowie stojący tam od momentu otwarcia sklepu aż do jego zamknięcia.Większość z ich twarzy jest już mi znajoma. Czy jest coś czego nie znam, czego nie jestem w stanie nazwać? Wszystkiemu nadałem nazwę i znaczenie i to jest mój świat i zarazem klatka.Bez różnicy czy jestem tu, czy gdzie indziej, to co widzę to nazwy i projekcje z nimi związane, uwarunkowane moimi nawykami i wzorcami kulturowymi wzajemnie się potwierdzającymi. Mogę ten świat poszerzyć i zbadać stół i to z jakiego drewna jest zrobiony i gdzie najczęściej drewno to występuje, jak wyglądają jego liście a jak kora i jakiego jest koloru. Mogę poznać bliżej któregoś z pijaczków, może nawet postawić mu piwo i poznać jego wersję na temat swojego życia lub życia kogoś innego.Wszystko co odnajdę to i tak to co już mam w sobie; nazwy, znaczenia i moje emocjonalne nastawienie do nich.Ale to wszystko co widzę wydarza się w bezgranicznej przestrzeni, bez względu na to czy to jest opadający liść czy wschód słońca. Wszystko to się wydarza w tej przestrzeni i ta przestrzeń jest możliwością jeżeli spojrzę na nią w ten specjalny sposób,odrzucając wszystkie pojęcia i znaczenia które mam na jej temat.Patrzę się na nią jak na coś od czego ma zależeć moje życie, patrze prosto w nią i zaczynam powoli widzieć. Najpierw pojawiają się jak sny sytuacje, które zostawiły we mnie ślady; myśl, obraz, emocja. Odciągając mnie od przestrzeni zmuszają mnie do urodzenia się i śmierci z każdą z nich ponownie i na nowo. Kiedy pozwalam im być raz za razem powracając do kontemplacji powoli ich siła słabnie a przestrzeń ukazuje mi swoją nieograniczoną jakość stając się tak bliska, że aż nieoddzielna. Nie patrzę już na nią, ja nią jestem. Pojawia się w tym ruch i światła czasami żółte, czasami niebieskie bardziej lub mniej określone, pulsujące bądź bardziej statyczne ale zawsze żywe i nie są tym samym co sny bo wydarzają się w tej najgłębszej obecności...Wydawało by się,że można tak zostać; jednak nie. Istnieje w tym zmieszanie z subtelnym aspektem obserwatora, który czerpie swoistą przyjemność z tego stanu. To powoduje przyczynowo-skutkowy łańcuch, którego następstwem jest nietrwałość. Wiążąc się z jedną z powstających myśli z nieba spadam na ziemie. Pojawia się nawykowa percepcja rzeczywistości z powrotem osadzając mnie w mojej grubej karmicznej wizji, którą tak dobrze znam. Tutaj to co mogę zrobić to być jak najlepszym człowiekiem.Zamieść podłogę, poziomą płaszczyznę ułożoną z þłytek w strukturalny wzór o naturalnym kolorze drewna z którego zostały zrobione.Wytrzeć stół a właściwie ławę pamiętającą 80-te lata, zrobioną na wysoki połysk z możliwością rozłożenia i podniesienia jej by mogła usiąść wygodnie przy niej większa liczba osób.Usiąść na trzeszczącym krześle pochlapanym łososiową farbą przy którymś z kolejnych remontów i zjeść śniadanie.Ale przede wszystkim wyjść z tych ścian w kolorze czekolady na szare chodniki do ludzi, których znam i którzy na mnie czekają.Zatopić się w sytuacjach i emocjach które ze sobą niosą nie tracąc jednak samoobserwacji oraz pozytywnej intencji. Stosując mniej lub bardziej zręczne środki gromadzę zasługę by przyszedł ten moment, kiedy znów będę mógł spojrzeć w przestrzeń w ten specjalny sposób.