niedziela, 4 kwietnia 2010

dzienniki gwiazdowe

O dawnej świetności natury mogły już tylko świadczyc, gdzieniegdzie pozostałe,pomiędzy wszędzie pobudowanymi blokami, drzewne olbrzymy pamiętające czasy narodzin tego miasta.Królujące w małych, zachowanych jeszcze w skutek braku planów urbanistycznych lub małego potencjału architektów, niewielkich zieleńców będacych ostoją dla niedzielnych spacerowiczów lub drobnych pijaczków szukających schronienia dla swych małych uciech.Reszta drzewostanu wyrosłego już w ramach istniejącej struktury budowlanej,szczególnie teraz wczesną wiosną,kreśląc znaki nagimi, bezlistnymi gałęziami, przypominała kalekie karły zastygłe w rozpaczliwych aktach cierpienia i niemocy.Niebo zwisało przybierając zawsze tak znaną we wszystkich miastach sinawą poświate,z rzadka ciesząc tylko swoją przejrzystością.Nawet to co pozostało i było wartościowe traciło swoją ważnośc w konfrotacji z krótko i równo przyciętymi trawnikami zawsze pełnymi przeróżnych nieczystości,a ostoja pierwotnej puszczy niegdyś miejsca aktywności wszelkiej rodzicielki teraz ogrodzona metalowym płotem straszyła bez życiem.
Zbyt daleko odskoczyliśmy od zwykłej naturalności swojego życia w pogoni za przyjemnościami, znajdując sie w klatce w której to życie tak naprawdę umiera.
Jednakże w całym tym skupisku udaje mi się znależc skarb,a skarb to dla mnie bezcenny.Dwadzieścia minut piechotą od blokowiska w którym mieszkam znajduje się miejsce doskonale nadające się do rozwoju praktyki..ta szi so!Nie dziwcie się mojej ekstytacji bom myślał już,że zgine i zgnije grzęznąc w bagnie ludzkiego mrowiska i wyścigoszczurowatych emocji...a tu bach,niebo sie dla mnie otworzyło..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz